Pamiętam, jakby to było zaledwie wczoraj.
Obudziłem się w białym pomieszczeniu. Byłoby inaczej, gdyby choć jedna rzecz
była innego koloru, niż biały. Białe ściany, biała pościel, wszystko białe.
Cholerny depresyjny kolor. Zamknąłem oczy i pomyślałem, że gdy znów je otworzę,
będę w innym pomieszczeniu.
- Raz, dwa, trzy. - Policzyłem i
otworzyłem oczy z nadzieją. Nadal jestem w pomieszczeniu o zakurwiście
depresyjnym kolorze. Tak, to był szpital. Wszędzie tutaj śmierdziało - samym
szpitalem, jak i chorymi. Na sali leżałem sam, za co byłem wdzięczny Bogu, nie
mógłbym znieść mojego pokojowego towarzysza, lubiłem być sam, więc raczej ta
osoba nie byłaby moim znajomym.
- Kurwa, zajebana mać. - Przekląłem w
myślach, ponieważ wiedziałem, że nie wydostanę się stąd szybko. Miałem
przeczucie, że jest coś ze mną nie tak, bo jednak nie trafia się do szpitala,
gdy jest się w stu procentach zdrowym.
Do pokoju, gdzie leżałem weszła moja
macocha. Moja prawdziwa mama zmarła dziesięć lat temu na nowotwór, dokładnie
chorowała na kostniakomięsaka. Miałem wtedy dziewięć lat i niezbyt wiedziałem,
że to bardzo paskudna choroba. Dowiedziałem się dopiero, gdy poczytałem trochę
wiadomości w internecie, tata nigdy nie chciał rozmawiać o mamie. Zawsze
powtarzał przy mnie ,,Nie
liczy się przeszłość, tylko to co jest teraz", jednak jak mogłem nie
zapytać co stało się z rodzicielką.
- Dzień dobry, Sehunie. - Uśmiechnęła się,
lecz widziałem smutek w jej oczach. - Dobrze się czujesz?
- Możesz nie owijać w bawełnę i powiedzieć
co mi jest? Do szpitala nie trafia się tak z dnia na dzień, musi mi coś być. -
Odpowiedziałem ze złością, jednakże nie mogłem się na nią złościć, była dla
mnie drugą matką. Niestety, nie mogła mi zastąpić tej prawdziwej, starała się i
dalej stara, bym wreszcie ją zaakceptował, lecz nie mogłem.
- Tato ci wszystko wytłumaczy. - patrząc
na swoje palce u rąk, kciukami kręciła kółka w nieskończoność. Wtem wszedł
ojciec z lekarzem, wyprosił macochę na chwilkę i obaj podeszli do mojego łóżka.
Lekarz ubrany był w biały fartuch, czarne spodnie i buty. Na widok innego
koloru trochę się rozpromieniłem. Miałem dość bieli, która była po prostu
w s z ę d z i e. Ojciec usiadł na krześle obok i zapadła cisza.
Przeszywała ona całe moje ciało, które drżało od zimna, gdyż w pokoju, w któryn
byłem zepsuły się grzejniki.
- Sehun, mamy złe wieści. - Powiedział
doktor patrząc raz na tatę, a raz na mnie. - Masz nowotwór, nie pozostało ci
wiele dni życia. Dzisiaj jeszcze zostaniesz przewieziony na inną salę, byś nie
był taki samotny. W przyszłym tygodniu będziesz miał drugą operację i dopiero
po niej będziemy w stanie zobaczyć, co i jak. - zacząłem drżeć. ,,Jak to mam
raka? Ile jeszcze pożyję? Dlaczego to stało się tak szybko?", wszystkie
tego typu pytania zaczęły mnie nękać. To było jak mantra, cały czas je
powtarzałem, aż w końcu nie wytrzymałem, postanowiłem zapytać ojca.
- Chorujesz na takiego samego raka,
którego miała twoja matka. Naprawdę nie wiem ile zostało ci życia, ale... -
Głos w połowie się mu załamał - Spróbuję wszystkiego, byś ostatnie twoje dni
przeżył jak najlepiej.
Tata ucałował mnie dzisiaj ostatni raz w
rękę i wyszedł powoli z sali. Za pięć minut wpadły pielęgniarki, które miały
mnie przewieść na salę, w której będę miał towarzysza. Chciałem zaprotestować,
jednak nie mogłem wydusić z siebie ani jednego słowa. Nadal byłem w szoku, nie
mogło to do mnie dotrzeć, że niedługo umrę (a raczej, jeśli operacja się uda,
to jeszcze trochę pożyję). W tym momencie miałem tylko plan, by popełnić
samobójstwo. Nie zostało mi dużo do pożycia, to dlaczego nie miałbym już
umrzeć, i tak nikt nie tęskniłby za mną. Ojciec całe życie przejmował się tylko
tą swoją nową małżonką, nic innego się dla niego nie liczyło; nawet ja. Ona,
czyli Sohyun; dziwka, kurwa, szmata, pizda. Nic innego o niej
nie dało rady się powiedzieć; każdy wiedział, że daje dupy za plecami mojego
ojca, ale ten jakby był po prostu ślepy. Nie zauważał u niej żadnych wad,
sądził, że ta szmata jest idealna; nie była.
- Kurwa mać, mam dość! - krzyknąłem w
myślach, kiedy pielęgniarki praktycznie dowoziły mnie do pokoju, gdzie miałem
mieć ,,kolegę".
- Sehun, nie denerwuj się. Bardzo dobrze
wiemy to, że chciałbyś być sam w pokoju, lecz gdy dowiedziałeś się o tym, że
masz raka, to nie możemy pozwolić sobie na to, byś został bez żadnej osoby.
Wiemy też to, że chciałbyś sobie zrobić coś złego; na przykład popełnić
samobójstwo. Szpital na to nie pozwala. Tego raka da się wyleczyć przez operację
i dobrą rehabilitację, nie przejmuj się. - Powiedziała ostro pielęgniarka,
która widziała to, że ze złości prawie rozszarpałem kołdrę.
Otworzyły powoli drzwi, główna siostra
popchnęła moje łóżko w stronę okna. Wiedziałem, że ono tam jest; było strasznie
jasno w pokoju, nie tak jak w poprzednim - malutkie okienko, które ledwo co
wpuszczało do niego światło.
- Jonginah, to jest twój nowy kolega.
Spróbujcie się nie pozabijać; Sehun, do ciebie to głównie się odnosi! -
Powiedziała, po czym wyszła z resztą. Na początku była cisza, która aż
świergotała mi w uszach. Kochałem zostawać sam, ale zawsze mówiłem do siebie.
Teraz zbyt boję się coś powiedzieć, gdyż ten osobnik może to usłyszeć. Co jeśli
czyta w myślach? Co jeśli słyszy to co ja teraz do siebie mówię?
- Cześć nowy, Jongin jestem, a ty? -
Przedstawił się pierwszy. Nie jestem w stanie na razie powiedzieć, jak wygląda.
Mógł być najprzystojniejszym człowiekiem na ziemi, ale nie chciałem go na razie
poznawać. - O czyli nie powiesz jak masz na imię? Ok, mi to nie przeszkadza. A
w ogóle, to oglądałeś ten film ,,Więzień Labiryntu"? No, to będę nazywać
cię grini, jak w tym
filmie.
- Sehun, więcej chyba ci nie potrzeba. -
Odpowiedziałem
- Czyli umiesz gadać, brawo! - Zaczął
klaskać.
- Nie rozumiem dlaczego w tym momencie
miałbym się uśmiechnąć czy nawet zaśmiać. Nie znasz mojej historii, więc przymknij proszę cię bardzo mordę i przestań na chwilę pierdolić te swoje farmazony. - moją pierwszą
zasadą było ,,zero szacunku dla osób, które nie wiedzą jaki jest twój
stan". Jak ona głosiła, nie miałem po prostu dla niego szacunku, dlaczego
w ogóle chciałbym mieć?
Obróciłem głowę w jego stronę, zobaczyłem
tylko uśmiechnięty ryj, który aż mnie obrzydzał. Nie powiem, Jongin był jednak
bardzo przystojnym mężczyzną (albo chłopakiem). Z tego co zdążyłem zauważyć,
miał bardzo piękne włosy, które były jak najbardziej zdrowe, nie farbowane.
Oczy miał koloru czarnego, jak przystało na prawdziwego azjatyckiego człowieka.
Co dziwne, mają dużą uwagę zwróciły jego kości policzkowe, były idealne.
- Może powiesz mi coś więcej o sobie? Ile
masz lat; co jest, że trafiłeś do szpitala i tak dalej. - Zapytał, na co nie
chciałem odpowiadać, lecz jeśli mam być teraz z nim w pokoju, to czemu miałby
nie wiedzieć, że umieram; że zostało mi tylko parę tygodni życia (tak
przypuszczam).
- No, więc... - zacząłem opowiadać swoją
historię. - Trafiłem tutaj równo tydzień temu. Jeździłem z kolegą na deskorolce,
kiedy nagle się przewróciłem i nie mogłem złapać oddechu, w kolanie zaczęło
mnie tak zajebiście boleć, że to było niewyobrażalne. Junhyuk, czyli ten mój
kolega, zadzwonił po pogotowie i od razu, po przyjeździe tutaj, zabrali mnie na
salę operacyjną. Potem byłem na OIOMie kilka dni, a dzisiaj dowiedziałem się,
że mam raka tkanki kostnej, czyli kostniakomięsaka, moja mama miała takiego
samego. - Opowiedziałem Jonginowi cały tydzień, który przeżyłem w tym białym
pomieszczeniu.
Kostniakomięsak jest to złośliwy,
pierwotny nowotwór tkanki kostnej. Raczej jest on przekazywany z pokolenia na
pokolenie (czynniki genetyczne), tak jak to było w moim przypadku - mama miała
ten nowotwór, dziadek, jego matka etc. Z jednej strony żałuję, że to akurat
j a go mam, a z drugiej dziękuję Bogu.
Moim marzeniem było, abym zginął w jakimś
wypadku. Na samobójstwo byłem za słaby (ale dzisiejszy dzień był wisienką na
torcie), dlatego paliłem papierosy. Kurzyłem ile tylko się dało, potrafiłem
wypalić dwie paczki dziennie.
,,- Czemu ty tak szybko wypalasz papierosa
i zaraz bierzesz się za kolejnego? - zapytał w pewnym momencie Hyungsik,
przyglądając mi się uważnie.
- Wy palicie dla przyjemności, natomiast
ja, by umrzeć. [1] - Odpowiedziałem powoli, by każdy zrozumiał co
mówię."
*
Podczas, gdy przewozili mnie na inną
salę, szybko chwyciłem dwie paczki ze szlugami, by potem móc wypalić dwa
papierosy. Co z tego, że nie mogłem się ruszać; co z tego, że byłem zszokowany
tym czego się dowiedziałem; szlugi są najważniejszym elementem mojego życia.
Tym bardziej, że umierałem (tak twierdzi doktor), to czemu nie pomóc tej
maszynie pracować szybciej.
- No to chujowo ogółem. - Skomentował po
długiej ciszy mój roommate.
- A u ciebie? Jak wygląda sytuacja? -
zapytałem z ciekawością.
- No w sumie też nie jest za ciekawie. Mam
raka tarczycy, niedługo mam operację i są dwa warianty. Jeżeli pójdzie dobrze,
to pożyję jeszcze z kilka lat. Jeśli coś podczas operacji pójdzie nie tak, to
umrę w jej czasie lub kilka dni po niej. Doktor wszystko mi powiedział.
Mimo tego, to i tak mógł niedługo umrzeć,
dokładnie tak samo jak ja. Jego dni były policzone, mało osób z rakiem można
uratować. Doktorzy mówią, że wszystko jest najlepszym porządku, lecz potem i
tak ludzie umierają. Taka kolej rzeczy, nie jest to ważne czy umrze się
szybciej, czy w wieku osiemdziesięciu pięciu lat. Nikt nie uchroni się przed
swoim przeznaczeniem, dlatego moją kolejną zasadą było ,,Żyj tak, jakby jutra nie
było". Tak samo jak każdy, snułem plany, że w przyszłości chcę mieć
świetną pracę; że chcę mieć jak najlepsze życie, ale żyłem tak, abym nie musiał
martwić co będzie za chwilę. Nie planowałem żadnych spotkań z przyjaciółmi, po
prostu wbijałem im na chatę i wypad, bo kumpel przyszedł. Moje życie było
jednym, wielkim spontanem.
- Ile masz lat? - zapytał Jongin, który
przeniósł wzrok z drzwi na mnie.
- Dziewiętnaście, a ty? - odpowiedziałem.
- Dwadzieścia. - Powiedział, po czym
zaczął się śmiać, tak po prostu sam do siebie.